Raz stomatolog, Dziobak Jerzy, Geniusz bezwzględny i posępny, Otworzył poczekalni dźwierze I spytał groźnie: - Kto następny?
Przez tłum pacjentów zgroza przeszła, Każdy z nich zwinął się jak robak, A "ten następny" powstał z krzesło... I wówczas zadrżał doktor Dziobak
Przeraził bowiem się ogromnie, Znając tę twarz ze zdjęć i kronik, I jęknął: - Ooooobywatel do mnie? - Tak - odrzekł tamten - joj, jak boli!
- Jeżeli trzeba zablombować - - wyjaśnił - to mi zablombujcie, A jeśli raczej ekstrahować, To w takim razie ekstrahujcie!
Tu Dziobak przypadł mu do ręki, Cmoknął i krzyknął ze wzruszeniem: - Ach, dzięki wam, serdecznie dzięki Za tak dokładne pouczenie!
I swe narzędzia wziął najlepsze, A Przy tym myślał cały w nerwach: - No, jeśli mu coś w zębach spieprzę, To już on na mnie się odegra...
Zaraz zaczęły drżeć mu ręce I nogi w ciężkiej tej potrzebie, I dłubać jął w dostojnej szczęce Tak, jakby dłubał grób dla siebie...
Aż wreszcie w trwodze i w rozterce Szepnął: - Przepraszam was, kochany, Lecz muszę zaryć coś na serce... I wybiegł szukać waleriany.
A wówczas w gabinetu progi Wkroczył, szeleszcząc brudnym płaszczem, Praktykant Dreptak, trochę groggi, I zajrzał pacjentowi w paszczę.
Tamten się cofnął z przerażeniem, Zaś Dreptak chuchnął wonią piwa, Mruknął: - A kuku! Ale pieniek! To trzeba wyrwać! Ciach!... i wyrwał.
Gdy zaś pytano go panicznie, Czy wcale nie bał się potęgi, Dreptak wyjaśnił rzecz logicznie: Z nas obu to ja miałem cęgi! Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|