W małym, śmiesznym domku z wykuszem, Koło latarni, na narożniku, Mieszkał sobie jeden staruszek Który stale miał pomocników,
Jak był jeszcze mały niesłychanie I z rodziną mieszkał w mieście Łodzi, To miał starą, bardzo dobrą nianię Co mu pomagała chodzić.
Potem w szkole był - powiedzmy - nogą, Lecz się tym nie przejmował chłopczyna, Myślał sobie: Koledzy pomogą! I pomogli, bo dawali odrzynać.
jeszcze potem, jak miał lat dwadzieścia I się ożenił, chociaż był ubogi, To doczekał się pomocy teścia W charakterze bezzwrotnej zapomogi.
Z ludzką pomocą szedł jakoś przez świat Powolutku, sennie i uparcie, Aż naraz zauważył że ma prawie sto lat I zebrało mu się na umarcie.
Księżyc świecił, gdy się zbudził w nocy... Siadł na łóżku i jęknął: - O boże! Zawsze miałem tyle ludzkiej pomocy, Pewnie teraz też mi ktoś pomoże...
Ale któż mógł powstrzymać śmierć staruszka? Na nic prośby, płacze i błaganie... Biały księżyc stanął w nogach łóżka: - To prywatna sprawa drogi panie....
I podskoczył i usiadł na szafie, A staruszek smutno się zadumał, Potem szepnął: - A jednak bez pomocy też coś potrafię... Uśmiechnął się. I umarł. Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|