Żyje sobie w dalekiej Australii mały misio o nazwie koali. Bardzo dobrze powodzi tam mu się, żyje wciąż na eukaliptusie. Zjada liście w ogromnych ilościach i cieplutko robi mu się w kościach. Bo w tych liściach eukaliptusowych jest zawarty sok alkoholowy.
Więc koala od narodzin aż do zgonu nieustannie jest pod wpływem samogonu. Eukaliptus delikatny wprost nieznośnie nigdzie indziej na świecie nie rośnie. I dlatego w żadnych zoologach nie zobaczysz koali - za Boga. Bo gdy miś eukaliptusa nie zżera, to trzeźwieje, smutnieje i umiera.
Ja tym niemniej wciąż ufam i wierzę, że tu u nas wyżyłoby to zwierzę. Można by je rozmnożyć po lasach, dać każdemu do łapki pół basa. W drugą łapkę dać kawałek śledzia i by sobie tak na sośnie siedział. Bo koala to polski niedźwiadek, do Australii trafił przecież przez przypadek.
Przyjedź misiu, do nas przyjedź, przestań wzdychać, tu się znajdzie dla ciebie zagrycha. Tu się znajdzie i piwko, i seta, jakaś fucha i jakiś półetat. Dużo kumpli, mało obowiązków, parę złotych na składki w związku, co rok wczasy, a na starość renta - niech się koala po Australii nie pęta.
Misiu, przyjedź do nas, co?
Niech nie gania po dżungli koala i paskudnych liści nie wtranżala. Niech przybierze nazwisko stateczne, nie Kowalski - Koalski - powiedzmy. I niech kwitnie od Tatr aż do Gdańska koalicja polsko-koalańska. Inni może i z małpy powstali, a Polak powstał - no? ha ha! - z koali. Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|