W lipcu nad Morzem Czarnym była wielka laba, Wszyscy się opalali, czas jak bajka mijał, A jeden Polak złapał niewielkiego kraba I oglądał go, myśląc: Cóż to za bestyja?
Posadził go na piachu - tuż nad brzegiem wody Trącił palcem i mruknął: - Paszoł wont, pętaku! A każdy krab, tak stary jak i całkiem młody, Chodzi wyłącznie bokiem, niczym w krakowiaku.
Nasz krab także tak chodził. Zrobił dwa - trzy kroki, A była w nim fantazja i tyle polskości, Że Polak zdębiał, poczem chwycił się pod boki, Tupnął, wyciął hołubca i krzyknął: Wciórności!!!
I zaraz w duszy zagrał mu krakowski hejnał, Wanda mu się zwidziała, król Krak na bachmacie, I od zapału na nim zjeżyła się wełna, I ucałował kraba i wyszeptał: - Bracie!!!
I nazwał go kuzynem, synem i rodakiem I taka go zalała tkliwość obłąkana, Że myląc Kraka z krabem względnie kraba z Krakiem Chciał uścisnąć nieszczęsne zwierzę za kolana.
Że jednak krab odnóży ma osiem czy dziesięć, A na każdym ma chyba po szesnaście kolan, WIęc się ten akt przedłuża, choć nadeszła jesień... Hej, któż może odgadnąć, co gra w duszach Polan??? Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|