Kiedy zima nastaje, To z przeróżnych zaułków Wyłażą Mikołaje W liczbie plus minus pułku.
W miasto jak rzeka płyną Tych Mikołajów tłumy I pachną naftaliną Ich tandetne kostiumy. [W której trzymali kostiumy]
Trzęsą się siwe brody, Sto wielkich nosów świeci, Przystają samochody, Uśmiechają się dzieci,
Promienieje ulica, Bo każdy dobry święty W domach, sklepach, świetlicach Będzie wręczał prezenty.
I trudno świętym mężom Mieć za złe w owym czasie Że cynicznie spieniężą Swój wygląd gdzie tylko da się.
Mikołajowe żniwa, Zawód, nie żadne hobby - I dziatwa jest szczęśliwa, I Mikołaj zarobi.
Czasem taki staruszek, W cywilu zwany Mieciem, Urżnie się jak świntuszek Z pierwszym przydrożnym cieciem
I ogarnięty szałem, Że aż mu drży fufajka, Gwiźnie swym pastorałem Innego Mikołajka
Lub dłonią, którą czule Głaskał właśnie maluchów, Grzmotnie go po infule I dołoży po uchu.
I oto na rozstaju W samym środku miasta Kłąb świętych Mikołajów Z każdą chwilą narasta,
By ruszyć pośród huku, Przekleństw i strzępków waty, I toczyć się po bruku Niczym kula z armaty,
Przewracając tramwaje I niknąc pośród mroku, A wraz z nim - Mikołaje Nikną na przeciąg roku...
A choć są źli i brudni, Łza mi się w oku kręci, Bo nie są tacy nudni Jak inni polscy święci
Kościelni i ci bez wyznań, Którymi kwitnie Ojczyzna... Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|