Ta noc była wesoła i kolorowa jak festyn, Ciepłe morze odbijało różne neony i ognie, Na oświetlonych tarasach grały liczne orkiestry A pewien mały człowieczek stał w hotelowym oknie.
Stał i tak sobie myślał: - Przyjechałem do tego kraju, Niczego mi tu nie braknie, pokazują mi różne cuda, I słucham tych świetnych orkiestr, a wiem, że nie dla mnie grają, I wiem, że w tej całej imprezie jest jakaś nieprawda i złuda.
Bo kiedy tak tutaj stoję, a tam trwają głośne zabawy, To wtedy czuję samotność, zazdrość i własną nędzę, I myślę, że tam się dzieją jakieś miłe i ważne sprawy, Więc wkładam koszulę i krawat i i golę się i tam pędzę.
A tam cóż? Ludzie tańczą, a inni piją likier, Kiwają na kelnerów, kręcą w palcach podstawki od piwa, A kiedy się dobrze przyjrzę przez swój najlepszy cwikier, To widzę, że oni myślą, że ich też tutaj ktoś kiwa...
Też patrzą podejrzliwie na światła modnego kurortu, A potem się nagle zrywają, płacą i idą precz Ku nostalgicznym syrenom, pełnomorskiego portu, Bo może tam właśnie odbywa się najważniejsza rzecz?
A taka rzecz nie istnieje. Są inne - małe i duże, Są takie o których się pisze, i inne, o których się wie, A jeśli nawet istnieje, to w moim dalekim biurze, W mieście gdzie niebo jest szare, a ekspedientki są złe...
Tak myślał człowieczek. I jęczał od żalu i od kłopotu. I siadał, i pisał do domu niespokojny i długi list, I liczył noce, co jeszcze dzieliły go od powrotu. A za oknami hotelu szalał bajeczny twist. Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|