Raz jeden rycerz Dreptak długo się zastanawiał Jak uczcić i jak uświetnić kolejne Dni Wrocławia, Aż wreszcie wykombinował zupełnie nie najdurniej, Że można by urządzić wspaniały rycerski turniej, W którym by bractwo walczyło na kopie i na rąbankę I nawet na pierwszą nagrodę ofiarował był swoją kochankę,
Niejaką Dzyndzyk Eulalię, płaską i twardszą od deski, Lecz jeszcze całkiem na fleku, tak jakoś koło czterdziestki (no, góra pięćdziesiątki), o kształcie i barwie serdelka, ! wszędzie wywiesił afisze: "Joj, ludzie, okazja wielka!" Jakoż się wnet i zgłosili, potknąwszy niebacznie haczyk, Nipolit Dyćko z Kleciny, a ze Swojca Zdziś Samotraczyk
I jęli rozgrywać mecze i walczyć w sposób odważny Systemem turniejowym, czyli że każdy z każdym. Wpierw Dreptak dosiadłszy wałacha pokonał do zera Dyćka, Następnie zaś Samotraczyk onegoż Dyćka też zryćkał, Stentegowawszy go z siodła niezwykle śmiałym atakiem, I wreszcie ostatnią potyczkę miał Samotraczyk z Dreptakiem.
Już opuścili przyłbice, ostrogi już koniom wparli, Już się złożyli kopiami, już się potężnie starli!!! Kurz się zakłębił w szrankach, krzyknęli z emocji widzowie I patrzą, a Samotraczyk siedzi jak głupi w rowie, Zaś Dreptak cwałuje po polu, wiatr w pióropuszu mu świszcze, I słychać gromkie okrzyki: - Niech żyje nam mistrz nad mistrze!
Prowadzą go do prezydium nagrodę by pokwitował, A on zbladł, bo zapomniał że nagroda to ta Dzyndzykowa, I - chociaż chciał się wymigać wołając: - Jam jej nie godzien! Wetknęli mu babę siłą i ma ją z powrotem na codzień, Zaś Dyćko i Samotraczyk żyją jak dawniej magnaci... ... tak bywa, kiedy wśród walki - cel walki się z oczu utraci! Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|