Raz na wielkim przyjęciu u hrabiów Badenich Książę Zyzio co mamę miał de domo Kapet Wlazłszy pod stół by podnieść kawałek pieczeni Wpadł na pomysł ściągnięcia lakierków i skarpet Następnie zaś spod fraka wyjął ostrą piłkę I wyrżnął w blacie stołu okrągły otworek I pod stołem na rękach stanąwszy z wysiłkiem Bosą nogę w ten otwór wpakował jak korek. Wyrosła przeto noga w pośrodku zastawy jak egzotyczny kaktus lub kwiat orchidei, A pani domu właśnie dolewała kawy I pytała z uśmiechem dlaczego nikt nie ji? A nikt nie jadł, bo wszystkich ogarnęła zgroza I milczeli, krew mając w żyłach strachem ściętą I trwała przez chwil kilka zbiorowa hypnoza I ta noga stercząca jak groźne memento. I pokryły się twarze przeraźliwą bielą A potem buchnął zamęt okrzyków i wizgów I baron Zdziś porwawszy wielki tort Marcellego Wbił go sobie na głowę wśród kremowych bryzgów. Na ten widok od razu stało się swobodniej, Jęły fruwać w powietrzu ciastka i butelki, I jęły się obsuwać na posadzkę spodnie, Bo młodzież swym tatusiom podżynała szelki, I sadzała w majonez bladziutkie panienki I babciom za dekolty pakowała sery, I wyjmując figlarnie dziadkom sztuczne szczęki Wołała że chce zdobyć wąwóz Samossierry. Zaś w sieniach były premier, pochodzący z ludu, Rzekł do kuchty, co w kącie ogryzała szczątki: - Fajnie, żeśmy zadali sobie tyle trudu Żeby arystokratom pozwracać majątki! Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa. |
|