Zapytacie, czemu jestem zadumana: ot, po prostu mi się dzisiaj przydarzyło, że ujrzałam w tłumie twarz pewnego pana, a ten pan to była moja pierwsza miłość.
Pomnę, że pracował był na nocnej zmianie, a na dzienną przeniesiono go nieprędko, ja zaś rano słysząc do mych drzwi pukanie, taką oto zwykłam witać go piosenką…
Halo, kto puka do mych drzwi? Tak mi się dobrze śpi, nie przeszkadzajcie mi, bo ja i tak nie wstanę!
Halo, mówiłam wam już raz, wstać przecież jeszcze czas! Jesteście bardzo źli, odejdźcie od mych drzwi!
Czy to jest piekarz? (Nie, nie, nie.) Czy to listonosz? (Nie, nie, nie.) Po odbiór czynszu? (Nie, nie, nie.) Więc proszę, bardzo proszę, nie przeszkadzać mi!
Halo, kto mi się tutaj pcha? Ktoś złą nowinę ma lub szczęście chce mi wnieść… Piotruś? (Tak!) Ty możesz wejść!
No więc właśnie, Piotr mu było, kochał mocno i pracował ostro, by dobrobyt wzrastał. Lecz choć czynić musiał to na zmianę nocną i choć mieszkał na przeciwnym krańcu miasta…
W tamte dni to nie był problem, moi mili, maj czy grudzień, skwar, gołoledź czy ulewa, Piotruś pędził do mnie każdej wolnej chwili i do dzisiaj jeszcze słyszę go, jak śpiewa…
Jadę do ciebie tramwajem, o-o, drzewa dokoła mrugają, o-o. I piękny jest cały świat, konduktor jak brat, wszystkich bym dzisiaj ucałować rad, bo przecież jadę do ciebie tramwajem, o-o.
A w soboty bardzo często się zdarzało, że gościła przyfabryczna nas świetlica, słowa „dancing” wtedy się nie używało, w modzie była swojska nazwa „wieczornica”.
Płyty grało się na siedemdziesiąt osiem, trzaskał dziarsko zetempowski walczyk śliczny i czasami tylko ktoś z przekorą w głosie intonował jakiś przebój egzotyczny…
Baiao bongo, baiao bongo, baiao bongo, o bongo baia. baiao bongo, baiao bongo, przez miasta i wieś płynie dzisiaj pieśń.
O baiao bongo, o baiao bongo, o baiao bongo, o bongo baia. Kto ten piękny taniec zna, ten tańczy go jak ja, o baiao bongo, o bongo baia.
Ta melodia — chociaż ideowo obca — dreszcz niejeden wyzwalała we mnie luby i widziałam wtedy mnie i mego chłopca wśród pól — ciemiężonej jeszcze wówczas — Kuby…
Kuba, wyspa jak wulkan gorąca — o eja, eja — palm wachlarze rozkłada do słońca, słońce do niej uśmiecha się. Wiatr melodię wygrywa na pnączach, hen na morze rybakom śle. Oceanu gładka toń, ptaków śpiew, kwiatów woń, to ojczyzna jest ma — Kuba.
Bośmy byli w tamtych czasach w myślach prości, w pracy chętni, przodujący i realni, a w piosenkach traktujących o miłości superckliwo-egzotyczni i banalni.
Raz, pamiętam, kłóciliśmy się pół roku, on mi mówił: „Postępujesz jak wariatka!” — a ja taką mu piosenkę z błyskiem w oku odśpiewałam, biorąc cały świat na świadka…
Przyznaj, bo mi rację każdy przyzna, przyznaj — któż jest gorszy niż mężczyzna? Choć się wydaje, że wcale, że wcale, że wcale nie jest tak, to smutny fakt.
Tego nie wytrzyma, każdy przyzna, nawet bohaterka pozytywna. Więc weź przestrogę - nie mogę, nie mogę, nie mogę dłużej tak, to smutny fakt.
Pogodziliśmy się zimą, przed świętami, tak jak przyszły, tak i znikły nasze troski. I pamiętam, jak mi Piotruś pod świerkami nucił prawie tak czarownie jak Gniatkowski…
Ciche świerki pod śniegiem stoją białym szeregiem, Wszystko jakieś tu piękne i wygląda inaczej. Bo ty ze mną, kochana, już na zawsze zostaniesz, miłość drogę nam w śniegu wyznaczy.
Śnieżna gwiazdka malutka przyfrunęła cichutko i figlarnie na rzęsach mi siadła. Tyś mi zdjął ją ostrożnie, ale przedtem zapytałeś: „Czym? Ustami czy można?”. Rzekłam: „Tak”, rzekłam: „Druga znów spadła”.
Spójrz, jaki śnieg, jaki śnieg, mój kochany, ty mnie przez zaspy przeniesiesz na rękach. I teraz każdy już wie, teraz każdy już wie, jak powstała zimowa piosenka.
Dziś te długie zimy, wiosny i jesienie jedną zwiewną jakby się wydają chwilką, lecz pamiętam, choć zaciera czas wspomnienie, że niczego nie pragnęłam wtedy, tylko…
Rogaliki na śniadanie z tobą jeść, wspólną szafę na ubranie z tobą mieć, mieć wspólne okno, wspólny stół i wspólne drzwi — i już więcej nie potrzeba mi!
To by była niesłychanie fajna rzecz: rogaliki na śniadanie z tobą jeść, mieć wspólne okno, wspólny stół i wspólne drzwi — i już więcej nie chcę nic!
Dziś okrutnie śmieszą mnie te rogaliki i ta miłość, pierwsza miłość jak sen złoty, ambitniejsze są dziś teksty i muzyki — tylko w ludziach do śpiewania mniej ochoty…
I tak myślę wśród tych wszystkich cudowności: bębnów, gitar, decybeli, elektronów — że piosenki z czasów pierwszej mej miłości były jak ta cicha woda, a wiadomo…
Cicha woda brzegi rwie — nie wiesz nawet, jak i gdzie. Nie zdążysz nawet zabezpieczyć się, bo nie zna nikt metody, jak się ustrzec cichej wody.
Cicha woda brzegi rwie — w jaki sposób, kto to wie? Ma rację, że tak powiem, to przysłowie: Cicha woda brzegi rwie.Teksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.