Kiedy to czytasz, to pewnie mnie już nie ma Wyruszyłem w swoja drogę, gdzie celem chłodna ziemia I nie miej sobie za złe i proszę nie obwiniaj Siebie, no bo zawsze coś się jebie, ktoś przegina
Chory ustrój państwa, gdzie robak liże buty Eskalacja draństwa, wokół lśnią kolczaste druty Chodziłem struty, a wieczna niesprawiedliwość Sprawia, że na każdego zaczynasz patrzeć krzywo
Jebana chciwość ssie do ostatniego banknotu A wściekłość uderza i dzisiaj jestem gotów Poświęcić swoje życie i cierpieć za miliony Sprzedanych, wyruchanych i upokorzonych
Czekających po szpitalach na wyrok w kolejce Jest tak duszno i gorąco, że aż opadają ręce I coś więcej krwawi serce, opuszczona głowa Bo bez kasy, to przed śmiercią pan się kurwa nie uchowasz
Chcę iść do pracy, ale jestem za stary Żeby w ogromnym hangarze dobrze sortować towary A głupie szpary tak z jebanego działu kadr Powiedzą "Zadzwonimy po to, żeby pan wpadł"
Chyba na trop waszego menadżera I w ryja kop, bo już wzięła mnie cholera Skóra się zdziera, szczypie jak sex z jodyną Kiedy ciągnę kurwę żwirem za jego limuzyną
Te smutne okna zrozpaczonych ludzi Procesy, sądy, długi, to wszystko sen brudzi Tak bardzo są chudzi, magister i poeta W imię dobra społeczeństwa wyjebani do getta
A gdy ktoś chce, podobno na wzór Jezusa Którego los do chuja większość mózgów tutaj wzrusza Nakarmić biednych, to słyszy takie czary "Że tu palą papierosy i od tego są pożary"
[II]
I jedziemy dalej drogą, na której koleiny Zastępują kierownice i prowadza cię jak szyny Ale nie na dworzec, tylko do bramki opłat W kategorii głupoty zdobyliby nagrodę Nobla
No i przez te wyboje przyznam, że się trochę boje Nie popadam w paranoje, bo znane mi nastroje Permanentnej niepewności, to nie rozdwojenie jaźni A materiał wybuchowy co wypełnia mój bagażnik
Zbrukany krwią, wiem, że nie ma już odwrotu Nienawidzę wiesz, systemu, chcę dlatego rok po roku Odejść w huku wystrzałów i nie wiem czy czeka mnie męka Rozumiem pomału, ziemia może być piękna
Tak jak stare kolonie zamieszkałe przez bandytów Którzy chcą nam kurwa donieść o zaletach dobrobytu Nie kupuje tego shitu, pamiętam jak wygląda Kontrast, centrum handlowe i komornicza plomba
Słońce zagląda już chyba ostatni raz Daleko na zachodzie to tak jakby zgasł Piękny promyk szansy na lepszą wspólną przyszłość Tak bardzo się staraliśmy i chyba nam nie wyszło
Jeszcze raz powtórzę, to nie z Twojej przyczyny Śmierć nadeszła tak szybko, że aż ściga narodziny Ty jesteś tam, a ja jestem, tu zgoda Ale to co mamy wspólne, to tego samego wroga
I zbliżam się pomału do celu mojej podróży Jeszcze tylko garść tabletek, by furie podburzyć I wpierdolić się z impetem ostro na pełnej kurwie Boże jeśli istniejesz proszę niech mi łeb urwie
Może będę prorokiem albo mnie wyśmieją Jednak sami dobrze wiecie, że nie nażre się nadzieją Było bardzo fajnie, ale ja tu nie zostanę Przyczyna chyba jasna, do zobaczenia, amenTeksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.