[1] Mój każdy dzień, to jak miejska partyzantka I muszę się dozbrajać, w ucieczkach brak mi farta I w sumie to ja gram tak jak sam sobie zagram A zagram to się nawet nie biorę bo nic bangla
Jak nagram to skandal, jak milczę to sam sobą gardzę Chociaż cisza pomaga, to funkcjonuje w ciągłej walce Nie wymyślaj już błagam, pół życia przelane przez palce Kiedyś rozmowa z dzieckiem, dziś awantura ze starcem
Dziś czuje że jutro zdechne, jutro chce wywieźć na pace Tym się wszystkim odpłacę, że spale was dziś za lasem Nie przypisuj tu znaczeń, to świr nie żadna bandyterka Kiedyś wrażliwy bardziej, dziś nikt o tym nie pamięta
Błogosław ignornacje, ignorancja jest zbawienna Do tego amnezja, wciąg topie się w sentymentach Błagałem stwórce, przestań, potem słuchał tylko kosmos Mogłem albo popaść w letarg albo mówić o tym głośno
[2] O tym że ludzi łamać, jest bardzo prosto bo ty sam musisz kłamać, przed Sobą prawie nonstop Akceptacja, weź won stąd zabieraj te morały Może bym w końcu dorosnął, ej zamknij się got it?! Nie przykładaj jednej wiary, do dwóch żywych istnień Chcesz zobaczyć te koszmary, co, co noc śniły mi się No i zajebiście, poznaj prywatne kręgi piekła Nadziei nie ma, wiara na ratunek nie przybiegła Poczucie bezpieczeństwa wokoło konało na kontach I co raz większa presja, ciągle ktoś się mi przyglądał Nie miałem swego miejsca, się musiałem stale błąkać Europejska przybłęda i wymuszony spontan Dekade temu szlocham w mikrofon i interfejs To przecież żaden grzech, chcieć od życia trochę więcej I przeświadczenie że, ciągle jestem na ucieczce I że w sumie mi nie wyszło i że już poniosłem klęskę
[3] Rzeźbione emocjami, spektakularny upadek Zdobiony procentami, koniec, którego żaden z nas By nie chciał, kurwa mać, ze wszystkimi jadę Świat versus JA- zatruty własnym jadem
I tutaj nie przesadze, jak powiem że nienawidzę Tego czym się wtedy stałem, kundlem co tylko gryzie Nawet pomocną dłoń, te rękę co chce mu pomóc Nakaramić przez to ciągle głodny wracałem do domu
Ciągle chciałem tej miłości co kazała mi spierdalać Potem dekada złości, która i tak jest za mała Żeby tragedie pomościć, posłusznie na kolanach Przyjmowałem wszystkie ciosy, żałosny melodramat
Los zazwyczaj bywa podły, boli jak ropa w ranach No i mam glocka w planach, gnoić tak nie pozwalam Więcej, prezent od chama, bym Ci władowal w pysk kule Mimo wszystko pragnę żyć więc razem chujem je poczujesz
[4] Przez lata tylko krzyk, to straszne że mnie rozumiesz Czasem trzeba się bić, bo zapakują nas do trumien I nie usłyszy nikt, staniem się tylko szumem Potrzeba krwi, techniki zarządzania tłumem Momenty zaklęte w skompresowanym dźwięku Życie staję się lekkie, kiedy już nie odczuwasz już lęku Kiedyś plujesz w ryj pięknu i zaczynasz rewolucję Władca trzyma bat w ręku, A Ty rękę mu utniesz! Z boku to trudne ale spaliłem wspomnienia Konsekwencje okrutne, chemia- wyjebka na temat Wszystko z czasem się zmienia Mówiłem że już tam nie wrócę No bo was już tam nie ma, a pozostał tylko smutek A pozostał tylko ból, ukryty pośród szarych bloków I już wbijam w to chuj, ważniejszy jest dla mnie spokój Wiem jak smakuje bruk, widziałem morde amoku I nie żałujcie kul na hordę fałszywych proroków
[5] I w sumie nie wiem czemu zdołałem przetrwać Poznałem co to ból, sam przedsmak piekła Znam smród obsesji, wiem co to nienawiść I miałem szczęście bo nie zdążyłem się ZABIĆTeksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.