[I.] Pożarty przez szaleństwo pogubiłem się gdzieś w brzuchu Przetrawione mięso z grubą warstwą wstrętnych strupów Upór godny maniaka, co chcę widzieć, kurwa, widzę Mózg płata figle, schizofrenia paranoides
Mówisz: "Ciebie się brzydzę", strach powoduje mdłości A choroba ponoć zwalnia z politycznej poprawności Tak cholernie dużo złości, kurewsko mało czasu Myśli spierdalają przerażone do lasu
Bo z pomiędzy drzew trudno jest wyłapać je wszystkie Niekompletna postać nie wie jak operować pyskiem Tak bliskie są dla mnie wszelkie problemy z drzwiami Bo za nimi stoją ludzie co plują żyletkami
I tną na części pierwsze, resztki wiesz, mojej godności Nie pomagają wiersze, nie znajduję ulgi w złości A prości kretyni z aspiracją na dyplomie Jeśli zdechniesz pierwszy gnoju, to i tak Cię dogonię, spłoniesz
Wieczorem przyszedł i stał nad łóżkiem diabeł Do teraz słyszę jak w głowę swoje słowa kładzie Ty gadzie, kurwa, nawet nie wiesz co Cię czeka Bo demon to najbardziej przypomina mi człowieka
Po prostu się patrzył, miał zasłonięte oczy Dlatego trudno jest spojrzeć prosto w mordę nocy Normalny? No skądże, nawiedzony jak prorocy Rozstąpiło się morze i do ust szaleństwa kroczy
Banda tych co na swych mitach zbudowali etykę Chamstwo złych słów na bitach mocno wali w grdykę Cały świat już się pali, zaszyj uszy, odrzuć fakty Samookaleczony, domorosły taktyk
Opinia to gwóźdź w dłoń, a świat złożony jest z cierni Ze wszystkich jego stron atakują łatwowierni I ciemni. Żywe trupy. A sądem ostatecznym Można nazwać sytuację gdzie winą jest być lepszym
[II.] Obżeramy się ścierwem, które jest w stanie rozkładu Pięknie serwowane zwłoki, co mają pełno jadu w sobie Czy to o Tobie, że tak mocno toczysz ślinę? Bo właśnie kurwa Ty traktujesz ludzi jak padlinę
Kpinę dźwiga kosmos pochowaną na planetach Nie chodzi mi o rozgłos, chociaż podobno nietakt I każda kontrowersja jest wysoko w notowaniach Ale wtedy, gdy nie różni się od Twojego zdania
Skoro jestem rozchwiany to nie podążam za mainstreamem Diabelskimi podszeptami zastąpiłem małżowinę I jeśli w końcu zginę, wierz mi, z uśmiechem na ustach Zamiast prosić was o łaskę to zacznę topić w bluzgach
To nie jest żadna poza czy bunt szesnastolatka Ocena powierzchowna, zazwyczaj jest zbyt gładka Nie lada gratka. Chociaż tu przyznałbyś rację Kiedy jest się imbecylem to podkręca to frustrację
Na maksa i będzie kraksa, zderzenie z prawdą Tą pierwotną, którą świat, człowieku, wykreował dawno A nie wsadził Ci do ryja wraz z wiatrem historii Kiedy w sznurze mieszka szyja wielcy umierają w glorii
Bo do victorii prowadzi długa droga Jestem spokojny, wiem powinie mi się noga W ogóle się nie boję, wiem jeszcze czasem upadnę A gdy dojdę do celu to wam gardła zatkam bagnem
Słowa dosadne? Mówię coś ze mną nie halo Agresywni, chorzy, zawsze bez ostrzeżenia walą Kijem czy pałą, to w sumie nieistotne Po śmierci ciało jeszcze przez chwile jest wilgotne
I tak dokładnie, ja też o tym myślę Dzisiaj wreszcie jestem sobą kurwa tylko uściślę Komunikat wyśle, jeszcze nie wiesz o co chodzi? Żywi są zbyt głupi bliskich muszę szukać pośród mogiłTeksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.