I Nie podpisałem ze światem żadnej umowy ten sam stał się katem i ścina głowy choroby, lamenty, paskudny skowyt dowody i zbrodnie, ubóstwo i dobrobyt
W tym kotle wymieszane, jak chemiczny spokój ucieczki są karane srogo i rok po roku mniej ludzi wokół, władza, taktyka szoku na osiedlach głód, słuchaj mieszka w prawie każdym bloku
Po chuj się ruszać skoro nikt nie widzi celu zdychające społeczeństwa w twoich oczach równe zeru ci co u sterów,jebać, to zwykły banał jak zabraknie na alkohol to upadnie na kolana
Każdego rana schemat się powtarza pochowane parodie ludzi w obskurnych garażach zatrważa, że bliskich trzeba szukać po cmentarzach satysfakcja chciała się pokazać , za duża gaża.
Tu nie stać nikogo na szczęście i jest nas, kurwa coraz więcej
II. Wczoraj zeżarłem pudełko z marzeniami chciałem spać, między nami stoi z ostrymi zębami ten, co każdy się go boi, żądam ochrony Przed samym sobą, rozdziobią nas kruki i wrony
A i tak się nie najedzą, bo przepełnieni biedą w swoich klatkach siedzą, ofiary zmian rzeczywistości od dwudziestej w górę bredzą, potem wściekle słowa cedzą suche twarze, wąskie usta i spróchniałe kości
Kretyński pościg za zdychającym wspomnieniem w kątach oczu cienie, nie lubię własnego wzroku dlaczego boże, nie zawiesiłeś mi wyroku? Katorga, jak dziecko we mgle, jak starzec w mroku
Ta morda co rano zdaje się być brzydsza nie warto, planować bo przyszłość bywa przykra kiedy muszę iść do kibla by odkręcić zimną wodę a w syfie najtrudniej jest walczyć z nałogiem
Przed lustro jeszcze wrócę prostym krokiem i proszę Cię błagam nie pytaj co stanie się potem.
III Może Ty znasz służbowy numer do śmierci nie jestem nowy, tkwęe w tym, okrutnie męczy rajd wśrod pajęczyn, ktore i tak pokryją trumnę nigdy nie pomyślałbym, że zapytam kiedy umrę
Zaśpiewaj hymn, zmów modlitwę i idź do pracy wielki brat patrzy, nieposłuszeństwa nie wybaczy zazdroszczę? To znaczy wiesz, tak szczerze słowo tylko tego, że potrafisz wytrzymać z samym sobą
A swoją drogą nikt nas tutaj nie zapraszał na parterze nekrolog, ciekawe czy się wahał zdeformowana blacha, najlepszym spowiednikiem autobiografia pisana przeraźliwym krzykiem
I w sumie to tyle, myślę, że czas już na mnie pamiętam tę chwilę, gdy zrozumiałem jak fatalnie skończę, w jebanym bagnie, nie było alternatywy to dzieje się naprawdę, a nadzieja jest na niby
no podejdź bliżej, nie chcę żebyś spudłował kolejna doba, kara, bezkresna trwogaTeksty umieszczone na naszej stronie są własnością wytwórni, wykonawców, osób mających do nich prawa.